Znają Państwo taką sytuację – odpoczywacie sobie po sutym obiedzie w niedzielę, oko się lekko przymyka, w tle leci cichy szept emitowanego filmu i nagle… Jak nie ryknie z telewizora informacja, że jakiś proszek wypierze koszulę i usunie idealnie każdą plamę, nawet bez potrzeby prania, a płyn do mycia okien wyczyści je bez smug, gdy tylko postawicie butelkę na parapecie! Zrywacie się przestraszeni, zdezorientowani, rozdygotani i już po relaksie!
Od dawna zabiegano, by poziom głośności reklam był podobny do emitowanego programu. Walki były ostre. Nadawcy odbijali piłeczkę w stronę agencji reklamowych, twierdząc, że to one manipulują częstotliwościami, a nie ilością decybeli. Podobno nadając reklamę na podkręconym paśmie ludzkie ucho inaczej odbiera, słyszy jakby reklama była głośniejsza, a w istocie ma taką samą ilość decybeli, jak emitowany przed nią program.
Problemem zajął się nawet rzecznik praw obywatelskich, który podkreślił, że spoty reklamowe, o wiele głośniejsze od audycji, burzą spokój psychiczny widzów, a ten należy do katalogu dóbr osobistych chronionych na podstawie art. 23 kodeksu cywilnego.
Od poniedziałku, 14 czerwca, weszło w życie rozporządzenie KRRiT, w którym zapisany jest algorytm zalecony przez Międzynarodową Unię Telekomunikacyjną. Wynika z niego, że poziomu głośności reklam mają pilnować nadawcy i ma być zbliżony do średniego poziomu głośności w programach. Co więcej blok reklamowy musi być tak samo cichy, jak scena w filmie, który właśnie przerwano. Pod uwagę brane jest ostatnie 20 sekund przed reklamą. Zobaczymy. |