tygodnik opoczyński
Baza firm
 
Aktualności

 Zawody, profesje romskie (cz. 2)

 
W sierpniu w Opocznie odbędzie się trzydniowa impreza pod hasłem ?Barwnee cekiny?, zorganizowana przez Ośrodek Szkoleniowy A.T., mająca na celu przybliżenie kultury romskiej. Będzie co posłuchać i na co popatrzeć. A my, jak na razie prezentujemy niewielką ale ciekawą broszurę przygotowaną przez Karola Parno?Garlińskiego ?Zawody, profesje romskie?, wydana przez Związek Romów Polskich

Zaklinacze kamieni
Zanim zachłanny na energię przemysł zaczął zanieczyszczać środowisko, istniała gałąź gospodarki wyprzedzająca nie tylko sobie współczesnych, ale i następne pokolenia. Mam na myśli młynarstwo.
Kiedy ludzkość większość prac wykonywała przy pomocy mięśni własnych lub zwierząt pociągowych, młyny napędzane były energią odnawialną ? wodą, a później siłą wiatru. Stare młyny otaczała aura tajemniczości. Krążyły opowieści i baśnie o młynach, młynarzach i zamożnych pięknych młynareczkach. I gdzie w tym jeszcze Romowie?
Ano, byli i wykonywali kilka profesji równocześnie. Sercem każdego młyna (zanim nie zastosowano stalowych walców) były kamienie młyńskie. Wykonywano je z piaskowca o odpowiedniej grubości ziaren, z naciętymi rowkami, koniecznymi do prawidłowego mielenia ziarna na mąkę. Zawód młynarza był zawodem intratnym, dającym zupełnie przyzwoite dochody, ale co jest naturalne i ludzkie, powodował rywalizację i zawiść. Lecz niejednokrotnie metody stosowane przez konkurencję mało, że przekraczały normy uczciwości, ale też zasady przyzwoitości.
Jedna z takich metod polegała na ?zauroczeniu? kamieni młyńskich. Kamienie takie przestawały mleć i na nic się zdawały zaklęcia domorosłych czarownic albo nawet najlepiej wykonane egzorcyzmy. Rzucony urok nie ustępował. Pozostawało poprosić romskiego zaklinacza kamieni. Odczynianie trwało zawsze kilka dni, a wikt i nocleg był zawsze na koszt gospodarza.
Jak Romowie poznawali rodzaj uroków? Pocierali zebranym z kamieni pyłem miedzianą monetę, a kiedy ta stawała się srebrna było jasne, że wraz z ziarnem ktoś wsypał na kamienie rtęć. A usunięcie rtęci to już tyko kwestia czasu i odpowiednich substancji. Pomimo bardzo wysokiej specjalizacji, zaklinacze kamieni działali w zespołach, których członkowie trudnili się też obsługą młynów, ale w innych dyscyplinach działalności usługowej. Należeli do tych grup nacinacze kamieni młyńskich. Ich praca polegała na renowacji wytartych nacięć. Nie bez znaczenia była współpraca z fachowcami od wyprowadzania szczurów.
Tępiciele szczurów
Szczury do Europy przybyły około X wieku. Ich przybycie w czasach trudnych, brzemiennych w różne kataklizmy, nie zapowiadało serdecznego powitania. Ten żarłoczny gryzoń, którego zwyczajów jeszcze nie poznano, wywoływał zabobonny strach i obrzydzenie. Dla Romów szczur był dobrze znanym, aczkolwiek niemile wspominanym, rodakiem z Indii. Najważniejsze, że Romowie wiedzieli jak postępować, aby ograniczyć jego dokuczliwość. Szczury nie napotkały w Europie swych naturalnych wrogów, takich jak węże lub drapieżniki, traktujące je jako naturalny pokarm. Dla miejscowych drapieżników nie były one specjalnym przysmakiem. Gdzie niegdzie sprowadzono koty, lecz głupota i zabobon spowodowały masowe zabijanie właśnie kotów, co tym bardziej zapewniło szczurom bezpieczne rozmnażanie się. Już w niedługim czasie ludzie przekonali się, że nie tylko żarłoczność szczurów jest groźna. Były one nosicielami plag ówczesnej Europy, takich jak dżuma i cholera.
Przed do niedawna, prześladowanymi i przepędzanymi Romami, właściwie Sintami, otwierano gościnnie bramy miast, furty klasztorów, dwory i jak już wspomniałem ? młyny. W okolicach Piły, w Osieku, spotkałem potomków ostatnich romskich (sintyckich) tępicieli szczurów. Prowadzili tam oni od pokoleń osiadły tryb życia. Po wojnie część z nich potraktowano jako Niemców i wysiedlono, reszta wyjechała w latach siedemdziesiątych XX wieku, w ramach tak zwanego łączenia rodzin, też do Niemiec.
Tajemnica sukcesów tępicieli szczurów polegała na umiejętnym połączeniu wrodzonej muzykalności tych zwierząt z ich żarłocznością. Być może, kiedy nowoczesne metody przeprowadzania deratyzacji okażą się mało skuteczne, naukowcy w wyniku wieloletnich badań, opracują nowoczesną metodę, którą kiedyś stosowali Sintowie.
Kiedy mężczyźni wyruszali na walkę ze szczurami, kobiety siadały przy szewskich warsztatach i szyły laczki.
Laczkarze
Zwód ten wykonywany marginalnie, jako dodatkowe zajęcie, mające zasilić domowy budżet pod nieobecność męża, stawał się niejednokrotnie podstawą utrzymania całej rodziny. Mistrzyni w tym fachu ? Nuczka, zanim wraz z całą rodziną nie wyemigrowała do Niemiec w 1975 roku, formalnie zarejestrowała swój stojący w kuchni warsztat rzemieślniczy i na swoim domu w Ujściu wywiesiła szyld: ?Pracownia szewska?.
Szyte przez kobiety Sintów laczki, poza charakterem użytkowym, miały też znamiona dzieła sztuki. Obecnie pojawiające się na rynku laczki mają naszyte różne wzory albo nadaje się im fantazyjne kształty. Ale te pierwsze były małe, i jedyne w swoim rodzaju dzieła sztuki, wręcz czasami arcydzieła rękodzielnictwa laczkarskigo.
Jak dalece był to popularny zawód, niech świadczy fakt, że w ciężkich dla Romów (i nie tylko) latach pięćdziesiątych ubiegłego wieku, aby nie poddać się ówczesnym władzom, a zarazem pozostać przy tradycyjnym trybie życia, zamieszkali w Maszewie Sintowie założyli spółdzielnię szewską. Produkowali tam obuwie robocze, tak zwane drewniaki i tradycyjnie laczki, które przeważnie na lewo rozprowadzali po okolicznych wsiach.
Mąż wspomnianej już przeze mnie Nuczki, Huncy ? pochodził z Królewca i kiedyś pokazywał mi zdjęcia swoich rodziców oraz dalszej rodziny. Przedstawiane na tych zdjęciach kobiety ubrane były, można by powiedzieć tradycyjnie, po romsku, z tym tylko wyjątkiem, że wszystkie miały stroje bogato zdobione koronkami. Kiedy wyraziłem zdziwienie, wyjaśnił mi, że część jego rodziny to Romowie fińscy, a tam koronkarstwo jest wręcz narodowym zajęciem.
W Skandynawii, gdzie zimy są długie i mroźne, Romowie zajmowali się wyrobem sieci, a kobiety koronkarstwem. Niedościgłymi mistrzyniami są Romnie fińskie. Ich śnieżnobiałe koronki, usztywniane preparatami według ich receptury, stanowiły i stanowią do dziś poszukiwany wyrób. Co bardziej biegłe mistrzynie w tym fachu, potrafią posługując się lnianymi nićmi i prymitywnymi patyczkami, utkać całe obrazy, obrusy ? w bogate motywy roślinne lub zwierzęce.
Lutnicy
Prawdopodobnie to oni jako jedni z pierwszych porzucili wędrowny tryb życia.
Znanych mi romskich lutników policzyłbym na palcach jednej ręki. Ostatni, o ile jeszcze żyje, Szejny to ma z dziewięćdziesiąt parę lat. Jeszcze Bambul i nieżyjący już Baszno. Poznałem też kilku innych, ale oni mieli tylko świadomość, że są romskiego pochodzenia.
O Szejnym krążyła anegdota, że zupełnie nieźle zarabiał na naprawianiu skrzypiec, ale najwięcej mu płacili za to, aby nie grał. To przecież naturalne, nie musi każdy lutnik być dobrym muzykiem i odwrotnie. Lubiłem obserwować, jak w kącie kuchni swojego małego mieszkania w Gnieźnie, siadał do pracy. Wyposażenie warsztatu przypominało pracownię jubilerską, ministolarnię, mieszanina różnych dziwnych szczypiec i skrętaków. To wszystko schludnie poukładane i lśniące, niczym narzędzia chirurgiczne. Na minitokarce wytaczał z twardego drewna elementy, małymi dłutami rzeźbił motywy roślinne, głowy ludzkie, zwierzęce lub maszkarony. To wszystko sklejał, łączył w całość i cieszył się na koniec jak dziecko nową zabawką.
Bambul i Baszno zajmowali się renowacją i naprawami skrzypiec. Baszno, jako artysta cyrkowy, lutnictwo traktował jako hobby. Tragiczna jest historia ostatniego z rodu twórców harf. Opowiadała mi o nim moja babcia. Podobno był jej dalekim kuzynem. Wymyślił on sobie, że zbuduje harfę, na której rzeźbione postacie będą ruchome, coś w rodzaju pozytywek uruchomianych na odpowiedni dźwięk. Trzy albo cztery lata pracował nad swoim dziełem. Kiedy skończył, jego matka ? morfinistka, harfę sprzedała, w wyniku czego załamał się i powiesił. Był jeszcze bardzo młody, nie był żonaty.
Wiem, że jacyś lutnicy budujący harfy, moi dalecy krewni, pożenili się z Żydówkami i mieszkali we Wrocławiu. I to jeszcze przed pierwszą wojną światową. Ale to tylko tyle.
Najmłodszy ze znanych mi romskich lutników, Cacek, absolwent technikum budowy fortepianów, ostatnio wyemigrował do Wielkiej Brytanii i według ostatnich informacji, pracuje w sklepie muzycznym. Drobne zabiegi lutnicze wykonują wszyscy romscy skrzypkowie, przestawiając między innymi ?serce? w skrzypcach.
Cyrkowcy
Ten temat wymagałby właściwie oddzielnego potraktowania. Cyrk jest jakby z natury miejscem pracy dla Romów. Nie ma chyba takiej dyscypliny w sztuce cyrkowej, której nie uprawialiby Romowie. Nawet nie nazywana cyrkiem corrida w swej nowoczesnej postaci została skodyfikowana i zorganizowana przez dwóch hiszpańskich Romów. Często też Romowie na arenie osiągali sławę i dzięki niej czasami fortunę. O romskich bohaterach corridy wspomina nawet Ernest Hemingway w swojej książce ?Komu bije dzwon?.
Od Bałkanów po Skandynawię wędrowali i wędrują romscy niedźwiednicy. Niektórzy z nich pracują samotnie, tylko ze swoim niedźwiedziem. Inni pracują w cyrkach. Istnieje dość duża dokumentacja, tak pisana, jak też ikonograficzna, dotycząca Romów zajmujących się tresurą niedźwiedzi. Nie ma na świecie szanującego się cyrku, w którym nie byłoby Romów i tresury tych groźnych zwierząt. Można powiedzieć, że jest to jedno z najpopularniejszych zajęć uprawianych od pokoleń. Nawet rewolucja bolszewicka nie przerwała ciągłości pracy, przekazywanej z ojca na syna. I do dziś występy z niedźwiedziami należą do wręcz sztandarowych elementów sztuki cyrkowej.
Niektóre rody romskie, takie jak Ryćiara czy Urusarii, nazwę swej grupy wywodzą od wykonywanej profesji. Właściwie byłoby mi trudniej wymienić dyscypliny sztuki cyrkowej, w której to Romowie nie występują.
Wspomniany przeze mnie Baszno, ubrany w strój Indianina, wzbudzał zachwyt widowni, i zarazem dreszczyk emocji, kiedy demonstrował swoją perfekcyjną sprawność w rzucaniu nożami, lassem, albo kiedy bat w jego rękach stawał się precyzyjnym, wręcz zegarmistrzowskim narzędziem.
Poza tymi, którzy byli cyrkowcami jakoby z pochodzenia, bo rodzili się w nim, bywali i są Romowie, którzy do tej pracy trafili przez zbieg różnych okoliczności. Aby nie być gołosłownym ? początek lat sześćdziesiątych, Wrocław. Na okres zimy zatrzymał się tu tabor polskich Romów. Dni zimowe bywały nudne, wypełnione tylko oczekiwaniem na nadejście wiosny. Dobrze było posiedzieć przy piecu w ciepłej kuchni, z przyjaciółmi przy szklaneczce piwa. Tak też było i tego dnia. Ojczym, po krótkiej, lecz skutecznej awanturze, wziął od matki pieniądze i mały Dynało, zaopatrzony w duży porcelanowy dzbanek, wyruszył w sine od mrozu miasto, aby zaspokoić piwne pragnienie wujków i ojczyma. Należy wspomnieć, że ojczym pasa nie żałował, a rękę miał ciężką. Dynało pełen najlepszych chęci pobiegł do sklepu, dokonał zakupu i wracał do domu. Pech chciał, że za pozostałe drobne postanowił sobie kupić bułkę. Musiał przejść dwie przecznice dalej, a tam po drodze było lodowisko. Na moment wszedł na lód. Mała chwila zamieniła się w kilka godzin. Wrócił po dzbanek. Zamarznięte piwo rozsadziło dzbanek. Rzeczywistość wracała jako perspektywa tęgiego lania i nowych siniaków na grzbiecie, a stare jeszcze nie zeszły. Postanowił uciec jak najdalej.
To ?jak najdalej? okazało się skrzynią gimnastyczną w hali sportowej, w której go odnalazła grupa artystów cyrkowych, właśnie tam ćwiczących. Musiał przebywać lam kilka dni, bo był nieprzytomny i bardzo odwodniony. Po odzyskaniu przytomności milczał, sprawiał wrażenie niemowy. A on milczał w obawie, że zorientują się skąd jest i oddadzą go w ręce ojczyma. Do ojczyma go nie odesłali, pozostał w cyrku. Spotkałem go już jako dorosłego człowieka. Pracował jako absolwent studium sztuki cyrkowej i do tamtej historii sprzed przed lat podchodził z pogodnym dystansem.
Na pewno część Romów też do pracy w cyrkach trafiała w podobny sposób, przez przypadek. Ale ci, którzy już tam trafiali, pozostawali przeważnie w cyrku na całe życie. Vania de Gila twierdzi, że Romowie zajmowali się pasterstwem, właściwe hodowlą określonej rasy czarnych wołów i ich układaniem do pracy. Potwierdza tę teorię łatwość, z jaką udaje nam się oswoić różne zwierzęta i je układać, nawet wtedy, kiedy innym wydaje się to zupełnie niemożliwe.
Reasumując: Romowie w cyrkach pracowali zawsze i niezależnie od tego, czy jest prawdziwą teoria, że to właśnie Romowie wymyślili współczesną formułę cyrku i byli jego twórcami, faktem niezaprzeczalnym jest, że bardzo dużo rodów romskich od pokoleń związanych jest z pracą w cyrku.


Karol Parno-Garliński   

Artykuł ukazał się w wydaniu nr 28 (731) z dnia 15 Lipca 2011r.
 
Kontakt z TOP
Tomaszów Mazowiecki - baza wiedzy Biuro ogłoszeń
oglotop@pajpress.pl

Tomaszów Mazowiecki - baza wiedzy Dział reklamy
tel: 44 754 41 51

Tomaszów Mazowiecki - baza wiedzy Redakcja
tel: 44 754 21 21
top@pajpress.pl
Artykuły
Informator
Warto wiedzieć
Twój TOP
TIT - rejestracja konta Bądź na bieżąco.
Zarejestruj konto »