Stoi w lokalu posępna, chmurna,
Zgorzkniała, smutna, samotna urna.
Ogromna, kurna!
Stoi i czeka, czeka i nuci:
Kiedy ktoś wreszcie swój głos w brzuch mój wrzuci?
Przyjdź mój wyborco!
Skreśl mój wyborco!
Wrzuć mój wyborco!
Czekam wyborco!
Wkoło rozgląda się półprzytomnie:
Może? nikt, kurde, nie przyjdzie do mnie?
Czy jam kulawa? Czy jam niegodna?
Ludzie! Przybądźcie, jestem dziś głodna!
Nagle trzask!
W oknie blask!
Klucza zgrzyt!
Hurra, świt!
Na wieży kościelnej już szósta godzina,
Więc rusza powoli wyborcza maszyna.
Zaspana, zmęczona, wyraźnie nierada,
Za stołem, przy urnie, komisja zasiada.
Ktoś krawat poprawia, wyciera ktoś nos,
Papiery układa równiutko się w stos.
Tabele, rubryki, a w każdej rubryce:
Imiona, nazwiska, dzielnice, ulice.
Tam kawę się parzy, tu parzą herbatę
Rozkręca się akcja jak koło zębate.
Na kogo? Na kogo? Na kogo? Dasz głos!
Dla kogo? Dla kogo? Oddajesz swój los!
Kuśtyka cherlawy, z kopyta rwie jurny,
Mężczyzna, kobieta podąża do urny.
Mkną wszyscy nie bacząc czy zdrowy, czy chory
Wybory, wybory, wybory, wybory?
|